Kochane! Jesteśmy w domu !!!
Ostatni mój wpis na blogu pojawił się w poniedziałek 28 stycznia... dwa tygodnie temu...
Należą się Wam małe wyjaśnienia...
...po udanym weekendzie, w poniedziałek (właśnie 28 stycznia), późną nocą pojechaliśmy do szpitala, bo Bruncio ledwo łapał oddech :( jak jestem ostatnią osobą do panikowania w takich sytuacjach, tak wtedy na prawdę przestraszyliśmy się z mężem nie na żarty :( bo Brunio nie miał ani kataru, ani gorączki, ani nie kaszlał...na pierwszy rzut oka był zdrowy.
W szpitalu pomimo podania mocnego sterydu i nebulizacji nadal oddech był płytki i przyspieszony, nawet trudno było osłuchać Brunka, bo świszczał okropnie... dopiero po całej nocy pod tlenem, z kroplówką i nebulizacjach było na prawdę o wiele wiele lepiej...
Oczywiście zostały zrobione badania, posiewy, podany antybiotyk (o szczegółach wszystkich sytuacji nie ma się co rozpisywać, bo jeśli którakolwiek z Was była kiedyś z dzieckiem w szpitalu, wie, jak bardzo pęka serce matki patrząc na cierpienie własnego dziecka..nawet przy "zmianach" miejsca wenflonu :( ...u nas została tylko stópka :( na rękach już nie było wolnej dobrej żyły) i po kilku dniach już było pewne, że to mycoplazma i bardzo silne zapalenie płuc..totalnie bezobjawowe, jak można było zauważyć... lekarka dyżurna, która nas w nocy przyjmowała, wpadła po kilku dniach na górę zapytać, jak miewa się jej pacjent? dodając, że przyszła sprawdzić, bo to najcięższy przypadek, jaki przyjmowała od kiedy pracuje... a ja, żeby chyba siebie podnieść na duchu, zadałam pytanie retoryczne: "mam nadzieję, że niedługo Pani pracuje?"
Nie wdając się zbytnio w szczegóły, cieszę się, że po 1,5 tygodnia jesteśmy w końcu domu...bo mimo, że w szpitalu na prawdę nie było źle (nie mam na co narzekać, bo jak dla mnie personel i warunki były w porządku. Podejście do dzieci też mieli nie najgorsze. Tatuś odwiedzał nas codziennie, siedząc do północy, a Mama Kochana wpadała z pyszną zupą ;)) to co dom, to dom :)
Przed nami długa droga do pełnego wyzdrowienia, ale jest coraz lepiej!
Mały szaleje, jeździ po domu wózkiem pełnym zakupów ;) i sprzedaje nam od rana do wieczora "mlenio" (mleko), "kałe" (kawę), "bułe" (jabłko) ;) i "ołółek" (ogórek) nabijając wszystko na kasę i robiąc przy tym duży "bałałał" (bałagan) ;) ...tylko czekać, jak zażąda za towar pieniędzy! ;)
Dziękuję tym, którzy o nas myśleli, którzy pisali i dzwonili! :*
...każdy jeden telefon, sms był dla mnie bardzooo ważny! Dziękuję! ♥
A mój synuś, co tu dużo mówić, był bardzo dzielny...odnalazł się w tej sytuacji lepiej, niż niejeden dorosły ;)
Na koniec muszę Wam opisać jedną komiczną sytuację ;) (bo kto powiedział, że w szpitalu jest nudno?!;))
Po chyba 5 dniach na dużej, otwartej sali (z której nota bene Brunek ciągle uciekał na korytarz, robić "pice" (pizze;)) bo tam był kącik z zabawkami dla dzieci) przenosiliśmy się do izolatki. Jak już wszystkie rzeczy przenieśliśmy, ściągałam pościel na "starym" łóżku...Brunek wdrapał się na nie, położył, zamknął oczy i udawał, że śpi, żebym go stamtąd nie wzięła ;) ...i tak wracał na to łóżko kilka razy, a ja za nim goniłam i na rękach zanosiłam z powrotem do naszego pokoiku ;)
Jak widać, nawet w takim miejscu dziecko przyzwyczaja się do "swojego" łóżka ;)
A teraz Home Sweet Home i kilka ujęć z naszego pachnącego wiosną mieszkania :):):)
herbata w ulubionym kubku, wypita w domu, smakuje o wiele lepiej ;)
patrząc przez okno..czy to w dzień, czy w nocy i mając przed oczami taki widok...
wiem, że jestem w DOMU :)
całuję na dobranoc
Kaja